Pink Groke czyli Buka zjawiła się w wiosce Muminków niespodziewanie, ale oczarowała nas wszystkich. A teraz niech oczaruje i Ciebie – drogi czytelniku – swoimi wierszami. Zapraszamy na Łąkę poetycką Pink Groke….


Tylko wiatr lekko szumi

Tylko wiatr lekko szumi,
Chmury łowi sieć cicha,
Spadają srebrne krople
Rosy. I nic nie słychać.
I tylko lekka mgiełka
O drzew siwe gałązki
Ledwo, ledwo rozwiewa
Nitki – jak światła cząstki.
A wśród nich listki srebrne
Bezdźwięcznie rozedrgane,
A wśród nich szare cienie
Białą nicią utkane.

 

Pokój

Mam pokój swój – przeciętny
Wrośnięty w blok przedmieścia
Ze swych narodzin piętnem
Z płyt zbudowany – sześcian.

Tynku białego warstwy
Na suficie, na ścianach
Bez żadnej zbędnej barwy
W pęknięć zakrzepłych ranach.

Nie ma słońca promieni
Nie ma tu świateł zbędnych
Nie ma więc także cieni
Poza tym moim – jednym

Pod dusznym mebli tłokiem.
Twarz mu przykryły kurze
A wiatr z nieszczelnych okien
Śnieżne w nim wznieca burze.

 

Bukiet czerwonych róż

Patrzysz na bukiet czerwonych róż
Takich jak dał ci kiedyś on
Błyszczący ich płatki pokrył szron
Lecz nie dla ciebie róże już.

Kwiatów dostrzegasz czerwonych czar
Który wśród szarych, codziennych dni
Dawnym, czerwonym blaskiem lśni
Jak dawny to od niego dar.

Przeminął tamtych kwiatów blask
Przeminął blask czerwonych róż
Nie ujrzysz oczu jego już
Gdyż zamknął je na zawsze czas.

Gdy fotografie przykrył kurz
Tylko wspomnienia minionych dni
Spędzonych z nim zostały ci.
Nie patrz na bukiet czerwonych róż.

 

Ambicje

Z płomieniem życia na dłoni
Tak – lekka – młodością kwitnę.
I tylko z warg przygryzionych
Krew mąci wody błękitne.

Nie śpię – lecz to bez znaczenia.
Moja bezsenność tak jawna
Jak w oczach piasek zmęczenia
W których łez nie ma od dawna.

Ten w marnym widzi się pyle
Podda się nić życia ciągnąc
Kto marzy więcej niż tyle
Ile potrafi osiągnąć.

 

Kwiaty

Tyle kwiatów wszędzie wokół
Co roznoszą zapach łąk.
Rozsiewają żywe barwy
Każdy płatek, liść i pąk.

Jedne prą wysoko w górę
By uchwycić Słońca blask
Inne nisko rozłożyste
Niczym dywan barwnych gwiazd.

Mijam często ja ogrody
Ten człowieka własny raj.
W każdym inne widzę kwiecie,
Taki mały wonny kraj.

A nad ogrody Słońce się wznosi
Nasyca płatki barwą promieni
A przy ogrodzie stoję i czekam.
Może pojawisz się gdzieś w przestrzeni?

Kiedyś – pamiętasz? – ty, ja i kwiaty
Nad nami niebo lekkie obłoków!
A przy ogrodzie stoję i czekam.
Wsłuchana w echo przebrzmiałych kroków.

 

Opowieść człowieka otoczonego zapomnieniem

Czasem czuję w duszy pustkę
Na twarzy łzy słone.
Widzę wszędzie ludzkie twarze
Na mój ból uśpione.

Jestem wtedy jak ten człowiek
Któremu zabrał los
Z oczu płomień, z serca wyrwał
Przeszłej pamięci głos.

Jak uczeń, co marząc wielkie
Stawia sobie cele
Lecz nauczyciel powtarza
Wciąż – nie marz zbyt wiele.

Jak kobieta, gdy świat cały
A duszy połowa
Zamknięta jak w cztery ściany
Z kratą w oknie – w słowa.

Jak ten, co w szary, szary dzień
W pustym siedząc domu
Że chciałby duszę oddać swą
Serce! Tylko komu?

 

Tak

Od dziś żyjemy jako obcy ludzie.
Moje „tak”, twe „nie” czy może odwrotnie?
Już nie pamiętam. Pytanie – odpowiedź.
Ale to chyba jest już nieistotne.

Nic się nie stało, zostawmy jak było.
Po co zaczynać. Bo łatwiej się nie znać
niż ciągle mówić „cześć” z zakłopotaniem
„co tam u ciebie?” patrząc na zegarek.

Po co się męczyć, być w takim pół-razem
jeżeli razem pisane nie jest nam?
I tylko głosik jakiś cichy mówi
że chyba jednak to moje było „tak.”

 

Samotna śmierć tego, co umarł już dla świata

Nie patrzcie ponownie jak me ciało
Spuszczają w głąb ziemi.
Za dużo w tym łez waszych, cierpienia
Które nic nie zmieni.
Zbyt wiele uczuć o barwie bólu
Natenczas było w was,
Byście śmierci mej doświadczyć mieli
Jeszcze raz, jeszcze raz.
Patrzę więc na was, lecz pozostańcie
Na ten wzrok uśpieni.
Bo łez za dużo waszych, cierpienia
Które nic nie zmieni.

 

Ślady rąk

Oddajcie mi mój dom
chcę go z powrotem dostać
został niby jak stał
lecz jakby nie pozostał.

Tu kanapa, tam stół
niby bez zmian w salonie
dywan niby ten sam
wzór ten sam na zasłonie

lecz są jeszcze rzeczy, których
nie znalazłam mimo prób:
małe ślady na dywanie
zapiaszczonych bosych stóp

w nie-moim pokoju nie ma
klocków zamiecionych w kąt
ani kartek pogniecionych
z nabazgraną kredką mną

Tu nie moje wisi lustro!
Bo – powiedzcie mi – gdzież są
na szkle wypolerowanym
rozmazane ślady rąk?

Czy widział ktoś mój dom?
Ktoś wie, gdzie jest? Co słyszał?
A tu, w nie-moim tym
ta cisza, cisza, cisza!

 

Jesienią jestem

Jesiennym jestem deszczem
Przeżyć pomagam spragnionym drzewom,
Wracam do życia uschnięte trawy.
A żyć dla innych, oddać coś z siebie
To były niegdyś tak błahe sprawy!

Jesienną jestem mgłą
Zamykam wokół świat gładką ciszą
I aksamitnym okrywam puchem
Spokoju, aby rośliny żegnać
Więdnące cicho ostatnim ruchem.

Jesiennym jestem wiatrem
Schłodzić pomagam spaloną ziemię
Z liści opadłych daję okrycie
Nasionom w glebę twardą wczepionym
Pragnąc ochronić tak cenne życie.

 

Śmierć pacjenta

Oto człowiek – w przestrzeń patrzy jasną
Oczy patrzą, a powoli gasną.

Lecz cóż wzrok ten w swojej głębi skrywa?
Czy to człowiek, czy to pamięć żywa?

Ruch ostatni, serca uderzenie…
Czy to człowiek, czy tylko wspomnienie?

Jeden oddech – to czas stoi, czeka.
Czy to człowiek, czy to brak człowieka?

Cząstka życia żadna nie została
W martwych oczach, w pustym strąku ciała.

 

To tylko noc

Budzę się – mrok
Leżę – brak tchu
Wyrwana znów
Z przystani snu.
Zawisłam chwilą
W tej dziurze czarnej
Zimnej i pustej
Dusznej i parnej.
Słuch mój wyostrzam –
Zegar na ścianie.
Bije tak wolno
Że zaraz stanie.

Nie bój się, przecież
To tylko noc.

 

Noc

Któż nocą ciemną, która otula
Tak aksamitnym snu lekkim puchem
Nie marzy o tym, by w snu ramionach
Poza cielesność wędrować duchem?
A któż nie marzy, by o poranku
Kiedy twarz pierwsze promienie musną
Ujrzeć rozlane blaskiem powietrze
Leniwy obłok, co płynąc – usnął.

Na co mi takie błękitne niebo?
Na co mi takie zielone lasy?
Na cóż szumiące wód mi kaskady
I chmur srebrzystych skłębione masy?
Na cóż to wszystko i jeszcze więcej
Na cóż mi cały ten świat szeroki
Jeżeli życie moje w ciemności
Wsłuchane w nasze serca i kroki?

Przy gwiazd bezsennych pobladłym blasku
Przed mdłą poświatą skryci miesiąca
Czuwamy nocą, chwytamy szepty
I słowa, swego niepewni końca.
Trwamy natenczas, czekając świtu
I żyjąc chwilą – jakże nietrwałą!
Wsłuchani w drżącą ciszę przed burzą
Krótkiego krzyku przeszytą strzałą.

Nie jest mi dane świat ujrzeć jasny
I nie zobaczę nieba błękitu
Bo nie ma nieba w ciemnościach duszy
Bo noc nie mija z nastaniem świtu.
Twarz moja – płomień – acz bez wyrazu
Na moich dłoniach krew naszych czasów
Już nie pamiętam, bo tak jest lepiej
Błękitu nieba, zieleni lasów.

 

Bezsenność

Niebo uchylę
Tobie gwiazd pełne,
W oczach Ci ułożę jasne
Promienie Słońca
Księżyca pełnię…
Spraw tylko, błagam, że zasnę!

 

Gdy światła nie świecą

Od głębi źrenic aż po sufity
czerń gęsta, lepka, zimnej ściany grań
Przywiera do moich powiek lity
głaz czerni, zatyka oczy i krtań.

Nie widać nic, gdy światła nie świecą.
Nie widać nic, czuję tylko cienie
Milczę – słyszą tych, co o nich wiedzą
zabierają w ciemność, w zatracenie.

Milknie samotny zza okna promień
rwie w strzępy resztki myśli i wspomnień
Tęsknię za bogiem świtu i za tym
by miast czerni roztoczył granaty.

 

Krajobraz

Po uliczkach ciemnych mózgu
gdzie myśl zaułkami kroczy
tras umysłu są chodniki
płyną czarne rzeki nocy.

Fal rozbiją się obłoki
czarne grzywy bez snu nocy
czarną wodę wiatr poniesie
widzą tylko bez ciał oczy.

Idę ulicami tymi
lecę sama tam, gdzie czeka
na mnie światło, na mnie jasność
Nie dopłynie nocy rzeka.

Świat bez snu i bez czuwania
świat bez marzeń i bez mary
świat ze świtem i świat z niebem
bez czeluści fal bezmiaru.

 

Pusty dom w pustym świecie

Dniem i nocą w pustym oknie
Patrzę na skłębione chmury
Na to miasto, które moknie
Deszczem barwy krwi purpury.

I tak trwając w czasów mroku
Czuję, jak się we mnie toczy
Życie moje tak samotne
Piach miast łez na puste oczy.

Nie mam grzechów wyznać komu.
Tylko to nazywam swym
Co w bezludzkim moim domu
Szary snów owiewa dym.

Bez nadziei na zwycięstwo
Żyję. Jak tu mieć nadzieję
Kiedy duszy ludzkiej klęską
Śmierć się z duszy ludzkiej śmieje?

Chyba sama już zostałam
Jakiś głos mi wiatr przywieje…
Serce chyba kiedyś miałam
Teraz już potrzebne nie jest.

 

Świadomość, która nie ufa sama sobie

Jestem uwięziona w przestrzeni
która mnie nie chce, nie słucha
uwięziona w tym umyśle
któremu nie mogę zaufać
odklejam się od tego świata
i znikam w przestrzeni ciszy
tylko ja tu i moje cienie.
Krzyczę, ale nikt nie słyszy.
Otoczona przez mary, które
ponoć istnieją, są światem
a otoczona przez świat, którego
mówią, nie ma naprawdę
za barierą nieufności
bardziej do siebie czy do ludzi?
Uwięziona w nieistnieniu swoim,
a może świata złudzeń.

 

Dzisiaj przyszła wiosna

Dzisiaj przyszła wiosna, dziś zakwitły kwiaty
a z martwych gałęzi, spod skorupy lodu
oślepiają liście swoją zielonością.
Rani świat oczy tęczą barw. Bez powodu.
Wszystko wokół pędzi, biegnie gdzieś, wiruje
nie widząc tej zamglonej szyby wokół mnie.
Patrzę zza tej szyby, milczę, nie rozumiem
gdzieś brzmi jakiś przeze mnie nie zaznany śmiech.

Dzisiaj przyszła wiosna, dzisiaj wyszło słońce
spod czapek spłoszyło roześmiane twarze.
A ja – z dłońmi w kieszeniach, stopa za stopą
idę, lecz jak w sennym bezruchu. I marzę
o skrawku nie-słońca i skrawku nie-ludzi
ciszy pokoju, co nie zadaje pytań
miejscu, gdzie twarz jedyna jest moją twarzą
skrawek zimy trzyma betonowa płyta.

Dzisiaj przyszła wiosna. I bezsenne wschody
wdzierają się coraz wcześniej pod powieki.
Wygonią mnie tu, na łaskę głosów, śmiechów
gdzie w oczach mają blask – miast wyschniętej rzeki.
Dzisiaj przyszła wiosna, rozświetlone niebo
świat dookoła rozgrzewa w swych objęciach
a ja mrużę oczy, zasłaniam je ręką
przed bezlitosnymi promieniami szczęścia.

 

Recepta

Moją lekarską ręką
wypisuję receptę
prostokąt mały, biały.
Piszę litery lekkie
lekkie tak niczym słowa.
Z uśmiechem na nią patrzę
jeszcze podpis pieczątka
i dawkowanie: zawsze.
Wypisuję swój adres
nazwę i odpłatności
wypisuję dla siebie
tabletki normalności.

 

Zazieleniła się książka

Zazieleniła się książka
soczystą okładki barwą
i lśniącym, białym zapachem
tak świeżych papieru kartek.

Zaczerniły się litery
błyszczącymi farb kreskami
co wśród czerni treść unoszą
z nieskończoną barw otchłanią.

A treść ta ach! Treść ciekawa
co w cienkiej zdań pajęczynie
kryje świat i to, co poza
nim. I płynie, wartko płynie.

Aż dziw przyznać, że to wszystko
że te piękne, chmurne słowa
że te zdania – niczym życie
kartka każda – cienka, płowa

że te piękne opowieści
że ta jasnych barw paleta
efekt to tylko, działanie
malutkich, białych tabletek.

 

Pierwsza książka czytana na lekach

Otwieram znowu książkę
trzęsącymi się dłońmi
na stronie sto dwunastej
gdzie ustała treść wspomnień.

Błądzi wzrok po literach
i widzi nie do końca
szyk czarnych liter płynie
nic mi go już nie zmąca.

Nie ma już słów i kropek
nie ma zdań połamanych
tu słowa tworzą obraz
tak dawno mi zabranych.

Z pierwszej strony do końca
dotrwam bez zatrzymania.
Dotrwam siłą tabletki
dającej cel przetrwania.

 

Prawda

Wśród chaosu życia
prawda jasno świeci
wśród kłamstwa gęstwiny
i półprawd zamieci.
Czasem jak latarnia
wśród życia slalomu
a czasem oślepia
niemiła nikomu.
Czasem chcesz ją zakryć
strzepnąć jak kurz dłonią
a ona wciąż świeci
posiwiałą skronią.
A czasem jej szuka
w szarej mgle rozmowy
ten, co jej pożąda
co na nią gotowy.

 

Niepogoda

Przynieś mi burzową chmurę
niech mi zwilży gorąc serca
niech na szybie deszczu krople
wydzwaniają siwe wiersze.

Przynieś mi jesienne deszcze
niech mi grają rytm melodii.
Tańczmy w deszczu tak, jak kiedyś
tak jak młodzi i swobodni.

Przynieś mi i mgły , i wiatry
niech owieją białe skronie
niechaj spłyną z białej chmury
na zszarzałym nieboskłonie.

I nie przynoś mi Słońca
bo oślepnę.

 

Na nic

Na nic są zbroje, na nic kolczugi
na nic karabin, na nic miecz długi
na nic armaty i na nic kule
na nic lamenty i na nic bóle

Na nic są skargi do ministerstwa
na nic są kłamstwa, na nic oszczerstwa

Na nic pancerze, srebrne okucie
gdy kamyk w bucie.

 

Barwy życia

Łapię życie za słowa, a ono
znów używa tylko białych słów
białych jak dzwonki, jak lilie, jak śniegi
białych jak głowa pośród myśli o życiu
myśli są białe, a wzrok różowy
nie potrzeba mi różowych okularów
bo widzę to, co daje mi kolory
biele, róże, błękity, zieleń nadziei

 

Wieczorami

Choć gwiazdy jeszcze nie wzeszły
kolacja jeszcze na stole
choć łóżko niepościelone
to śnić na jawie wolę

bo gwiazdy przecież mam w oczach
okruszek chleba zaś w duszy
czas snu mi dziś nie nadejdzie
sen z głowie łzy mi wysuszy

 

Inercja

Jakaś siła zwleka mnie z łóżka
i nadaje moc picia kawy
na ramieniu mała kostuszka
każe w istnieniu nie wyjść z wprawy.

Coś mnie ciągnie gdzieś, coś mną rzuca
w kółko chodzę w moim pokoju
siadam, rysuję coś, coś nucę
nie znam przyczyny tego znoju.

Choć zupełnie bezproduktywnie
na trzydziestu metrach czas spędzam
choć się czuję ni źle, ni dziwnie
nie dopada bezruchu nędza.

Umysł ciało pcha ku zatracie
krąży myśl, aż zęby klekocą
aż bezświetlność da mi wakacje
aż odpocznę bezsenną nocą.

 

Oda do ciemności

Noc za oknem puszcza do mnie oczko
nawoływanie pukanie zza sciany
w uszach muzyka, w stopach kroki
wiem jak brzmi strach, tej nocy nie ma go we mnie
na stole woda, nie wóda
a w głowie róż czerwień i błękit, nie biel
jedynie białe gwiazdy śpiewają mi kołysankę
na dzień dobry

 

Całkiem dobry dzień

Dzisiaj mija całkiem dobry dzień
taki odpowiedni na całkiem dobry pomysł
w dobrym dniu nie ma powodów do znoju
i niepokoju

Praca dzisiaj wydaje się prostsza
jakby milsza i mniej wyczerpująca
rześka jak rześki jest sobotni wschód
i chłód

Życie jest jakby bardziej wonne
kwitną kwiaty do tej pory uschnięte
uśpione dopaminergiczną słotą
niemocą

I dlatego teraz myślę o sobie
ciepło ciepłem ciepłej złotej jesieni
nie ma we mnie ni krzty pogardy dla siebie
w niebie.

 

Tak sobie myślę

Tak sobie myślę, że dzisiaj
jest dobry, deszczowy piątek
można popatrzeć przez szybę
i usiąść sobie gdzieś w kącie
pogadać można i pośmiać
uśmiechać do telefonu
jest dobry, deszczowy piątek
gdy wszędzie jest mi jak w domu.

Pink Groke – Trójmiasto – 2020