To blog o cierpieniu i walki z chorobą.
To blog Mr Blue, który chcę zrobić rewolucję jak grupa FSociety w serialu Mr Robot.
Swoją przygodę z psychiatrią rozpocząłem w 2009 roku kiedy to po raz pierwszy zgłosiłem się do lekarza psychiatry. Miałem wtedy 20 lat. Chcę podkreślić, że tę decyzję podjąłem sam. To nie było wcale łatwe, dość długo walczyłem ze sobą. Prezentowałem postawę „ze wszystkimi problemami muszę poradzić sobie sam”. Moje zmagania z lękiem nabrały jednak tak dużych rozmiarów, że doszedłem do wniosku, że dłuższa walka w pojedynkę nie przyniesie żadnych rezultatów.
Udanie się do psychiatry niestety wiązało się wtedy dla mnie z pewnym poczuciem wstydu. W swoim otoczeniu nie miałem nikogo kto sięgałby po ten rodzaj pomocy. Piszę niestety, ponieważ teraz, z perspektywy dostrzegam jak duży stanowi to problem. Nie dość, że osoba, która boryka się z problemami natury psychicznej, za które nie ponosi winy musi znosić bardzo nieprzyjemne i utrudniające normalne funkcjonowanie objawy, to jeszcze próba podjęcia konstruktywnego rozwiązania tej sytuacji poprzez kontakt ze specjalistą jawi się jako coś wstydliwego. To wszystko rodzi naprawdę nieprzyjemne konsekwencje w postaci konieczności jeszcze głębszego alienowania się, bo skoro wolimy o tym nikomu nie wspominać to zostajemy z tym problemem sami. Możliwe jest również, że pojawi się strach przed tym, że ktoś może dowiedzieć się o naszych problemach. To naprawdę, mówiąc delikatnie, nie ułatwia sprawy osobie z problemami.
Pomimo tych wszystkich okoliczności udało mi się ostatecznie zdobyć na ten krok. Poszedłem do lekarza psychiatry. Pierwsza wizyta była w jakimś sensie ciekawym doświadczeniem. Problem, który mnie tam przywiódł wplatał się w normalne, codzienne życie bowiem lęk wszędzie tam objawiał się z pełną mocą. Opowiadając o swoich problemach, byłem wręcz zmuszony mówić o sobie, o swoich postawach, sposobach reagowania na konkretne sytuacje. To było naprawdę osobliwe doświadczenie. Wywiad gromadzony przez psychiatrę jest bardzo osobisty. Z tego powodu wizyta u tego rodzaju specjalisty różni się zdecydowanie od klasycznej wizyty u lekarza, związanej z kondycją fizyczną, do jakich to miałem okazję przyzwyczaić się w dotychczasowym doświadczeniu.
Blue 28.05.2017
Chciałbym żeby ta moja krótka wypowiedź stała się inspiracją dla tych, którzy tak jak ja, mają zdiagnozowaną chorobę psychiczną a w szczególności dla tych, którzy doświadczają jej niekorzystnego przebiegu, jak to było w moim przypadku. Od pojawienia się choroby przez pięć kolejnych lat zmagałem się z bardzo uciążliwymi objawami, które całkowicie wykluczyły mnie z życia na każdej jego płaszczyźnie. Nie mogłem normalnie funkcjonować, najprostsze czynności zwyczajnie mnie przerastały. Chyba najgorsze było w tym wszystkim to, że nikt nie potrafił tak naprawdę zrozumieć tego co przeżywałem. Z perspektywy widzę, że człowiekowi, który tego nie doświadcza jest naprawdę ciężko wczuć się w to co my chorzy opisujemy. Wniosek, który z tego płynie jest dla mnie naprawdę przykry. Chory, który ma do czynienia z głębokimi objawami choroby jest w tym skazany na samotność i brak zrozumienia. Nawet kiedy otaczają nas ludzie, którzy chcą nam pomóc nie da się uniknąć samotności i braku zrozumienia właśnie. To naprawdę ciężka droga. Postanowiłem jednak napisać ten tekst po to, żeby móc za jego pośrednictwem powiedzieć, że nawet w najgorszych sytuacjach nie można tracić nadziei. Odbyłem 7 hospitalizacji na przestrzeni 4 lat, łącznie spędziłem na oddziałach psychiatrycznych prawie pół roku. Stawiano mi różne diagnozy. Ciężko było uchwycić o co tak naprawdę chodzi w moim przypadku. W końcu jednak, ciągle podtrzymując leczenie farmakologiczne trafiłem wreszcie na taki zestaw leków, który wspierany suplementacją witaminą D3 i kwasów Omega 3 przyniósł efekt, na który przyszło mi czekać tak długo. Ważne jest moim zdaniem, a wiem, że niektórzy mają z tym problem, żeby nie rezygnować z przyjmowania leków nawet wtedy kiedy wydaje nam się, że nie przynoszą one pożądanych przez nas rezultatów. Ja zmagam się z chorobą schizoafektywną i wiem, że leki, które regulują poziom dopaminy w moim mózgu będę musiał przyjmować jeszcze bardzo długo. Pogodziłem się z tym. Mam świadomość, że robię to dla własnego dobra. Chcę żeby przesłaniem tego tekstu było to, że nawet, w wydawałoby się najgorszych przypadkach przebiegu chorób psychicznych, jest szansa poprawę i to naprawdę bardzo realna. Nie można się poddawać pod żadnym pozorem, niezależnie od tego jak bardzo mrok choroby będzie przesłaniał nam nadzieję. Jeśli zmagasz się z chorobą, cierpisz i nie widzisz rozwiązania to wiedz, że ono nadejdzie. Jestem tego przykładem a sam wiem czym jest już nadzieję tracić. Nigdy się nie poddawaj i walcz o swoje zdrowie. Twoje zmagania nie pójdą na marne. Gwarantuję. Na potwierdzenie moich słów chciałbym podzielić się z Wami linkiem do anglojęzycznego wywiadu z dziewczyną, która również zmaga się z chorobą psychiczną, której przebieg był jeszcze gorszy niż w moim przypadku. Ona również przekonuje do tego żeby nigdy, pod żadnym pozorem się nie poddawać. Pamiętajcie o tym. Oto adres, pod którym możecie obejrzeć cały wywiad:
Blue 28.05.2017
https://www.youtube.com/watch?v=dP9BZdAP1YY
Blue 28.05.2017
Teraz kiedy dołączyłem do społeczności Pięknego Umysłu, dzięki uprzejmości pomysłodawcy wortalu JaPie mam świadomość, że słowa, które piszę będą miały większą siłę rażenia niż miałoby to miejsce w ramach mojego prywatnego bloga. Nie spodziewałem się tak znakomitej oprawy, która wprowadza Was do moich treści. Idea fsociety z serialu Mr Robot jest mi bardzo bliska. Jest kilka takich momentów tej opowieści, w których główny bohater serialu wypowiada słowa: „chcę zmienić świat”. Chciałbym przyznać się Wam do tego, że jest mi to postawa dobrze znana. Zachowując dystans wobec tych słów, mam jednak świadomość powagi sytuacji. Od kiedy w moim życiu wrażliwość zaczęła się gwałtownie rozwijać i doszło do momentu, w którym grała już pierwsze skrzypce chęć zmiany tego jak wygląda świat stała się wręcz moim celem. W tamtym czasie, ze względu na ówczesną dojrzałość liczył się jedynie cel i wszystkie emocje, które wiązały się ze świadomością jego istnienia. Nie miałem koncepcji, pomysłu. Wiedziałem jednak, że muszę to zrobić. To wypływało z najgłębszych obszarów mojego serca. Nie byłem w stanie zaakceptować tego stanu rzeczy jaki zastałem ucząc się świata i panujących w nim reguł od najmłodszych lat. Powszechna pogarda dla słabości, niskie standardy moralne wśród większości społeczeństwa, duch destruktywnej rywalizacji wszczepiany ludziom od dziecka, pogoń za dobrami materialnymi jako próba wypełnienia pochodzącej ze środka pustki to z mojego punktu widzenia najgorsze zjawiska, które stanowią o mojej – jak mi się jednak wydaje – pesymistycznej wizji świata. Czy w obliczu tych zjawisk dziwne jest to że my chorujący psychicznie jesteśmy w ten a nie inny sposób traktowani przez resztę, zdrowych, funkcjonujących bez diagnozy ludzi? Moim zdaniem nie jest. Nam za to jak wygląda świat obrywa się po prostu mocniej niż przeciętnym ludziom i ten fakt plasuje nas niestety w sferze marginesu społecznego. Ludzie pochłonięci pędem i wynikającymi z niego problemami, które przygniatają ich bardzo mocno, nie mają po prostu w sobie przestrzeni na to żeby przynajmniej spróbować nas zrozumieć. Można próbować nawet ich usprawiedliwiać tym, że sami walczą. Różnica polega jednak na tym, że problemy, które ich dotyczą znajdują zrozumienie wśród ogółu, bo są to problemy powszechnie znane, akceptowane społecznie i rzadziej niż nasze wiążą się ze wstydem wynikającym z tego, że ma się z nimi do czynienia. Dlatego właśnie jest im łatwiej. Nas lepiej jest nie dostrzegać a fakt o tym, że istniejemy, bezpieczniej pomijać, „nie zawracać sobie tym głowy”.
To, że napisałem o tym, że można próbować usprawiedliwiać społeczeństwo za postawę, którą wobec nas przyjęło nie oznacza, że zamierzam to robić. Jestem człowiekiem. Byłem nim nawet wtedy kiedy przez 5 lat wydawało mi się, że straciłem wszelkie ludzkie przymioty. Pamiętam co czułem i jak wyglądało moje codzienne życie. Pamiętam z jakimi postawami wobec mnie miałem okazję się spotkać. Na podstawie tego wszystkiego dochodzę do wniosku, że to nie może tak dłużej wyglądać. Ja w tej chwili czuję się lepiej, moje cierpienie dobiegło końca i myślę, że przynajmniej na jakiś czas będę od niego wolny. Mam jednak świadomość, że tych, którzy cierpią w tym momencie jest bardzo wielu i bardzo wielu jeszcze nie uniknie tego cierpienia i kiedyś wkroczy na jego drogę. Ci wszyscy ludzie potrzebują pomocy. To jest ta chwila kiedy ci silniejsi powinni zwrócić się w kierunku tego problemu. Od nikogo niczego nie oczekuję, sam chcę podjąć się tego zadania na tyle na ile pozwolą mi moje możliwości. Nie sądzę żeby udało mi się zmienić cały świat i już „wyleczyłem” się z tego pragnienia. Teraz podchodzę do tego w ten sposób, że są obszary, w których aktywność ludzi zdolnych do zaangażowania się i oddania sprawie wymagające podjęcia odpowiednich działań. Ja chcę się zobowiązać do tego, że taką postawę przyjmę. Jedyne co może mnie powstrzymać to to, że choroba może o sobie przypomnieć a wiem, że ona potrafi się ze mną rozprawić tak brutalnie, że znowu będę musiał skupić się jedynie na realizowaniu najprostszych czynności, które zapewnią mi przetrwanie z dnia na dzień i zwyczajne utrzymanie się przy życiu. Dopóki to jednak nie nastąpi będę cały swój potencjał twórczy kierował właśnie w tę stronę aby zmienić coś w naszej sytuacji, sytuacji osób chorujących psychicznie. To czego podjąłem się jeszcze przed przystąpieniem do społeczności Pięknego Umysłu to napisania wiadomości e-mail do dyrektor do spraw publicystyki i informacji mojego lokalnego radia. Już wtedy, zanim dostałem tę możliwość od JaPy, postanowiłem podjąć konkretne kroki w tym celu aby moje przesłanie, a więc nadzieja na wyzdrowienie dotarła do jak najszerszego grona odbiorców. Nie wiem co przyniesie to działanie. Nie wiem na ile ta sprawa okaże się ważna dla przedstawicieli tej lokalnej rozgłośni radiowej. Ze spokojem ale i nadzieją patrzę w przyszłość. Nawet jeśli to się nie uda to to ponad wszelką wątpliwość nie będzie moje ostatnie działanie w kierunku choćby próby zmiany naszego społecznego statusu. „Jak nie drzwiami to oknem”. Nie rozumiałem tego dopóki nie poczułem, że jest coś o co naprawdę warto walczyć. W trakcie choroby dokonała się we mnie przemiana, która spowodowała, że z bardzo zalęknionego człowieka stałem się funkcjonującym z o wiele mniejszymi ograniczeniami. Nie będę czuł skrępowania w szerzeniu tego tematu i muszę przyznać, że tego wstydu, którego pewnie wręcz oczekują od nas osoby zdrowe już nie czuję. Jestem od tego wolny a to zobowiązuje mnie do podjęcia realnych działań, które będą miały na celu zmianę również Waszej postawy, która w wielu przypadkach na pewno wiele dobrego po ludziach się nie spodziewa i każe problemy, które są wpisane w naszą naturę ukrywać. Nie mam przy tym chęci do tego żebyśmy epatowali tym, że jesteśmy chorzy i że to nas uprawnia do tego by oczekiwać podziwu i traktowania nas lepiej niż innych. To na co zasługujemy automatycznie to szacunek. Nasze cierpienie i walka z chorobą, do tej pory toczona w samotności i wstydzie, zasługuje na szczególne uznanie naszych zasług i zdolności do znoszenia niewyobrażalnych cierpień związanych z przebiegiem choroby psychicznej. Zasługujemy na to by iść przez życie z podniesioną głową. Wiedząc, że istnieją tacy ludzie jak JaPa widzę i mam pewność, że w tej postawie nie jestem osamotniony. Mogę Wam tylko zdradzić, że głęboko wierzę w to, że uda się realnie zmienić naszą sytuację. I na tym zamierzam się właśnie teraz skupić. Jestem przyzwyczajony do podnoszenia się po porażce, więc łatwiej będzie mi znosić negatywne nastawienie osób, które pewnie staną na drodze ku zmianom. Nie pompuję balona, nie ekscytuję się nadmiernie. Wiem, że trzeba to po prostu zrobić a inaczej niż wykonując konsekwentnie pewne ruchy, drążąc kroplą skałę tego się nie osiągnie. Mogę Was tylko prosić o mentalne wsparcie. Jestem osobą głęboko wierzącą, znam siłę modlitwy i jej również ze względu na swoje przekonania poświęcę wiele czasu. Czuję, że to się uda. Tak po prostu. Chciałbym jeszcze za pośrednictwem tego utworu wprowadzić Was w klimat, który towarzyszy mi podczas gdy piszę tego posta. Choć uważam, że niekoniecznie najlepszym rozwiązaniem jest czekać to zdaję sobie sprawę, że wielu nie ma innej możliwości. I właśnie o nich warto walczyć.
Blue 28.05.2017
Chciałbym w tym tekście skupić się na braku zrozumienia, które towarzyszy niemal wszystkim osobom borykającym się z problemami natury psychicznej. Ma on miejsce zarówno w odniesieniu do naszych bliskich jak i specjalistów, którzy się nami opiekują. Od razu chcę podkreślić, że nawet kiedy nasze otoczenie ma szczere intencje żeby nam pomóc to i tak, niestety, z reguły będzie pozbawione pierwiastka zrozumienia dla naszych dolegliwości. Chcę swoją uwagę poświęcić szczególnie personelowi placówek psychiatrycznych, zaznaczając wyraźnie, że w swoim doświadczeniu miałem okazję trafić na jedynie dwóch specjalistów, którzy potrafili wznieść się na ten poziom zrozumienia, który pozwolił mi poczuć się w trudnym okresie bardzo nasilonych objawów choroby przynajmniej bezpiecznie. Biorąc jednak pod uwagę to, że większość specjalistów, którzy zajmowali się moim przypadkiem nie było w stanie się na to zdobyć, wiem, że Wy na pewno mieliście z tym również do czynienia. Czy spotkaliście się z tym żeby zrozumiano Was w przypadku kiedy odczuwaliście, że jesteście pozbawieni swoich uczuć? Albo wtedy kiedy świat, który Was otacza zdaje się być nierealny a Wy sami oderwani od przeżywania Waszego ciała i umysłu? Czy znowu wtedy kiedy mieliście przekonanie, że ludzie na ulicy Was śledzą, potrafią czytać w Waszych myślach, wpływać na to w jaki sposób funkcjonujecie? Czy ktoś zrozumiał Was wtedy kiedy nie potrafiliście znaleźć siły na to aby wstać z łóżka i czuliście, że w Waszym życiu już nic dobrego się wydarzy? Wszystkie z tych doznań, które wymieniłem (a jest ich jeszcze więcej), są całkowicie realne i przeżywamy je w stu procentach ku wielkiemu zdziwieniu większości tych, którym o tych doznaniach mówimy. Specjaliści zawierają je w cudzysłów, nadając im w ten sposób adekwatny ich zdaniem dystans. Większość z nich nie wie jednak, że dla nas ten dystans nie istnieje. W trakcie kiedy ja bardzo cierpiałem z powodu choroby, spędziłem wiele czasu w szpitalach psychiatrycznych. Dostrzegałem w nich niezmiennie podstawowy problem w relacji lekarz – pacjent a mianowicie brak możliwości wczucia się w naszą sytuację, który pozwoliłby lepiej zrozumieć przeżycia, które stały się naszym udziałem. Wynika on zawsze z kontekstu sytuacji polegającej na tym, że to pacjent jest dotknięty cierpieniem a lekarz funkcjonujący w granicach normy psychicznej, korzysta z wyuczonych, racjonalnych metod postępowania z pacjentem opartych na swojej wiedzy. Na pozór nie ma w tym nic złego i jest bardzo wielu ludzi ze środowiska psychiatrów, psychologów, pielęgniarek i terapeutów, którzy pracują z chorymi, którzy uważają ten stan rzeczy za satysfakcjonujący. Myślę jednak, że nie tylko ja uważam, że czegoś w tym systemie bezpośredniej opieki nad osobami chorującymi psychicznie brakuje. Mam świadomość, że personel szpitali psychiatrycznych i ośrodków leczenia ambulatoryjnego „przychodzi do pracy” i jest tam po to aby wykonać swoje obowiązki i wrócić do swojego prywatnego świata, który często również nie jest pozbawiony problemów. To są przecież normalni ludzie. Mam wrażenie jednak, że niewielu z nich zdaje sobie tak naprawdę sprawę z tego z czym w rzeczywistości mają do czynienia. Często słyszałem porównywanie chorób psychicznych do nadciśnienia, cukrzycy i innych problemów ze zdrowiem fizycznym. Chcę jednak bardzo zdecydowanie podkreślić, że ma to JEDYNIE zastosowanie do sytuacji, w której pacjent pozostaje w okresie REMISJI. To z czym zmaga się pacjent doświadczający epizodów choroby i zaostrzenia objawów ma się tak naprawdę NIJAK do objawów, które dają choroby dotykające ciała. Wymiar cierpienia psychicznego jest szczególny a niech jego potwierdzeniem będzie choćby, że w chorujących pojawia się nie tylko chęć a wręcz pragnienie skończenia ze swoim życiem po to by przestać już cierpieć, traktując samobójstwo jako jedyne rozwiązanie problemu. Co trzeba przeżywać żeby mając świadomość, że posiada się kochającą rodzinę i wspaniałych przyjaciół pomimo tego czuć bezsens swojego życia i chcieć je sobie odebrać?! To nie bierze się znikąd. Bardzo wielu ludzi tego nie dostrzega i potrafi nawet, patrząc na to, ujmować to w kategoriach statystyki albo traktować analogicznie jak w przypadku powiedzmy sobie opuchlizny w przebiegu choroby nerek. Tak również można do tego podejść. Ja uważam jednak, że takim ludziom przydałaby się głęboka refleksja. Próbując zaproponować rozwiązanie tego problemu wcale nie mam zamiaru popadać w skrajność. Nie oczekuję tego aby personel placówek psychiatrycznych poświęcał pacjentom nadmierną ilość czasu czy zabierał nasze problemy do swojego życia prywatnego. To co jest konieczne moim zdaniem to jedynie uświadomienie sobie powagi sytuacji z jaką mają do czynienia. Nie każdy będzie chciał tego słuchać, bo nie mam złudzeń co do postaw, które charakteryzują część ludzi w tym środowisko specjalistów. O ile wrażliwość niektórych ludzi nie podlega zmianie i trzeba się z tym pogodzić o tyle wprowadzenie do szkolenia personelu placówek psychiatrycznych pojęć związanych z tym w jakiej sytuacji znajduje się pacjent, jak przeżywa on swoją chorobę i jakie znaczenie dla jego życia mają objawy, których doświadcza, jest jak najbardziej możliwe do przeprowadzenia. Żeby to się udało ktoś musiałby dostrzec rzeczywiste zapotrzebowanie na te zmiany. Póki co jest to niezagospodarowany obszar. Istnieje co prawda pojęcie „ekspertów przez doświadczenie”, co jest bardzo ważne, ponieważ znaczenie jakie mają osobiste doświadczenia osób po kryzysach zostało zauważone. Teraz potrzeba „jedynie” dobrej organizacji i systemowego podejścia do tego aby takie osoby mogły prowadzić szkolenia nie tylko w ramach istniejącej fundacji, ale żeby wartość ich doświadczenia i szansa na wykorzystanie go do polepszenia opieki nad pacjentami psychiatrycznymi, dostrzegli ci, którzy będą dysponowali realnymi możliwościami w zakresie wprowadzenia ich do systemu opieki w całej Polsce, na szeroką skalę. Niech to będzie mój pierwszy osobisty postulat. „Psychiatria nie jest sexy” jak to określił w jednym z wywiadów profesor psychiatrii Bartosz Łoza. Przeszkody istnieją zawsze, mniejsze lub większe. Wola ze strony odpowiedzialnych za kształt opieki psychiatrycznej jest bardziej lub mniej przychylna. Tam również są ludzie, dla których problemy osób chorych psychicznie to egzotyka zabarwiona klimatem horrorów. Społeczeństwo długo na to pracowało. To są wytłumaczalne zjawiska socjologiczne, które mogą jednak podlegać korekcie, ponieważ są plastyczne. Może wydam się Wam zbytnim optymistą, ale nim nie jestem. Zdaję sobie sprawę z trudności jakie staną nam na drodze ale istnieją takie narzędzia współczesnego świata, które odpowiednio wykorzystane mogą pomóc nam osiągnąć efekt, na który czekamy. Wierzę w to, że uda nam się wygrać walkę o to co należy nam się z urzędu – o godność. W moim przekonaniu utwierdza mnie świadomość, że nie jestem sam w tej walce o czym świadczy istnienie takiej inicjatywy jak PieknyUmysl.com czy działalność fundacji eF kropka.
O fundacji eF kropka możecie dowiedzieć się więcej pod adresem: www.ef.org.pl
Blue 30.05.2017
Ten tekst chciałbym skierować do tych, którzy znajdują się w trudnej sytuacji z powodu choroby. Do tych, którym objawy uniemożliwiają normalne funkcjonowanie i stają centralnym punktem ich życia. W poprzednich postach skupiałem się na dwóch aspektach tej sytuacji, które dla mnie wychodzą na pierwszy plan a więc na cierpieniu i braku zrozumienia. Pewnie nawet można odnieść wrażenie, że nadmiernie skupiam się na tych dwóch doświadczeniach i ciągle się powtarzam, ponieważ nie mam nic innego do powiedzenia. Jednak doniosłość tego przez co przechodziłem jest dla mnie trudna do pojęcia. Teraz kiedy ja stopniowo uzyskuję wolność i na nowo staję się człowiekiem, którego życie zaczynają wypełniać sprawy bardzo codzienne i problemy, wokół których toczy się życie osoby pozbawionej większych problemów ze zdrowiem nie chcę zapominać o tym czego doświadczałem przez pięć ostatnich lat swojego życia. Tym bardziej dlatego, że wiem, że te problemy ciągle są udziałem innych ludzi, którzy aktualnie przechodzą przez prawdopodobnie najgorszy czas swojego życia.
Wiecie, słuchałem dzisiaj przez kilkanaście minut jednej z rozgłośni radiowych. Tak krótko, ponieważ kiedy zacząłem słuchać tego co mówiła prezenterka a były to słowa w stylu „na pewno cieszycie się znakomitą pogodą, jesteście pełni energii i czeka Was kolejny cudowny dzień, w którym będziemy utrzymywać Was w dobrej formie towarzysząc Wam puszczanymi przez nas przebojami”, po prostu nie mogłem powstrzymać swoich myśli, które automatycznie skierowały się w stronę osób, dla których te słowa mogą sprawić wręcz poważny ból. Ból, który wynika z tego, że kiedy zestawią obraz swojego życia zdominowanego przez ciężką depresję, depresję popsychotyczną, uporczywe słyszenie głosów czy problemy z lękiem, który nie pozwala funkcjonować do obrazu życia lansowanego przez media i w zasadzie wszystkich ludzi, którzy większych problemów w swoim życiu nie mają, to gorycz z powodu znalezienia się w takiej sytuacji jest jeszcze większa.
Świat nie chce widzieć cierpienia i słabości. Nie ma na nie miejsca. Wzorce postaw, które znajdują szczególne zainteresowanie, opierają się wręcz na tym, żeby takich aspektów życia nie dostrzegać. Pisałem już o tym, że należałoby zmienić cały świat a za tą zmianą automatycznie podążyłyby inne zmiany , które przyniosłyby ukojenie również i nam, osobom chorującym psychicznie. Widzę jednak po tym jak skonfrontowałem się z rzeczywistością a była ona dla mnie całkowicie pozbawiona litości, że nie wszystko będzie wyglądać tak jak to powinno wyglądać według ideałów, które były we mnie od zawsze. Nie wiem czy to proces kształtowania dojrzałości, nabywania postawy realizmu czy zwyczajne godzenie się z tym jak wygląda świat, na którym przyszło mi się pojawić nie mając na to żadnego wpływu. Nie prosiłem przecież o to. To co zastałem na świecie zmusza mnie do wyciągania wniosków. To czemu jednak ze wszelkich sił chcę zapobiec to przyjęcia postawy tak zwanej znieczulicy. Stoję na progu nowych możliwości, które w perspektywie kilku miesięcy umożliwią, jak myślę, podjęcie pracy. Potrzebuję „tylko” poczucia stabilizacji swojego stanu i pewności, że mogę na siebie liczyć i planować coś w swoim życiu na dłużej niż kilka dni a maksymalnie tydzień do przodu. W momencie kiedy wejdę w ten „naturalny”, oczekiwany przez społeczeństwo model życia grozi mi koncentrowanie się na tym co dzieje się w moim życiu, dbanie o zapewnienie sobie bezpieczeństwa i w konsekwencji zapadnięcia w trans, który będzie mógł doprowadzić do tego, że zapomnę o tym co działo się w moim życiu a co jest nadal udziałem tak wielu osób na świecie, które przechodzą tę trudną drogę cierpienia z powodu choroby psychicznej. Nie chciałbym, żeby to się tak skończyło. Wydaje mi się, że to co przeszedłem zapadnie we mnie na tyle głęboko, że o tym nie zapomnę.
Pojawia się pytanie co mogę zrobić dla dobra innych. Jestem przeciętnym człowiekiem, pozbawionym wpływów jak też szczególnych możliwości żeby wpływać na kształt jaki przybrała sytuacja osób zmagających się z chorobą psychiczną. Postanowiłem zrobić to co mogłem i byłem w stanie, a więc założyłem bloga. Dzięki uprzejmości JaPy, dostałem tę możliwość żeby moje słowa trafiały do większej ilości osób zainteresowanych tym o czym piszę. Moim celem jest to, żeby przynajmniej nieść Wam ukojenie w Waszym cierpieniu. Dać Wam poczucie, że Wasz los i to z czym musicie się zmagać nie jest wszystkim obojętny. Spotkałem niewiele osób, tak prawdziwie zainteresowanych sytuacją chorych psychicznie ale one istnieją. Nie zapomnę pielęgniarki w jednym ze szpitali, która miała kiedyś koszulkę z napisem: „I’m afraid of normal people”. Miły gest w naszym kierunku. Tacy ludzie istnieją, ale mam wrażenie, że nadal pozostają jednak w mniejszości. Póki co jednak myślę, że mamy siebie nawzajem. Możemy wymieniać się doświadczeniami a mając w przebiegu choroby podobne symptomy potrafimy się zrozumieć. Między nami bariery wczucia się sytuację drugiej osoby są mniejsze bo jesteśmy podobni, przeżyliśmy podobne trudności. Miałem okazję zaobserwować, że nawet kiedy próbuje się zrobić coś dla naszego dobra, dla naszego wizerunku to wybiera się tych, którym już się powiodło, którzy już poradzili sobie z chorobą i żyją normalnie. Ci jednak, którzy nie potrafią sobie radzić w życiu nawet przez tych, którzy byli kiedyś w takiej sytuacji, są pomijani, bo „nie pracuje to dobrze na to jak mogą nas postrzegać”. Wybiera się tych silniejszych zapominając o tych, którzy są całkowicie bezradni i opuszczeni. Tutaj widzę poważny problem. Nie chce się widzieć tych, którzy nawet nie mogą zwrócić się o swoje prawo do godności i szacunku. W taki sposób przyjmuje się postawę: „a niech cierpią, może kiedyś im się poprawi”.
Będąc sytuacji kiedy w 3 roku mojej choroby nie byłem w stanie uzyskać żadnej poprawy samopoczucia w moim lekarzu coś wreszcie pękło, ponieważ zawsze oszczędzał mi pesymizmu, zależało mu na tym żeby mi pomóc. Kiedy zapytałem go o to dlaczego ja nie mogę normalnie funkcjonować podczas gdy są ludzie, którzy nawet z najcięższą diagnozą normalnie pracują i nierzadko zajmują, co mnie szczególnie imponowało, nawet stanowiska na uczelniach powiedział mi wreszcie: „wie Pan, to jest niewielki odsetek osób chorujących”. Piękne, krzepiące słowa, prawda? Wytrwałem pomimo tych słów. Bezduszne procenty mówią o tym jak może wyglądać nasze życie. Później kiedy miałem więcej sił postanowiłem znaleźć odpowiedź na to jakie mogą być rokowania w najgorszych przypadkach przebiegu choroby. Znalazłem w jednym z poradników dotyczących schizofrenii takie oto słowa: „Ciągłe problemy z objawami choroby dotyczą około 10% pacjentów. Leczenie w tych przypadkach może pomóc w redukcji nasilenia niektórych objawów i ułatwić życie. Choroba jednak pozostaje, czasami nawet na całe życie.” Właśnie na te 10% pacjentów zwracam szczególną uwagę, ponieważ oni na to po prostu zasługują. Pisanie o tym, że można tym ludziom życie ułatwić znam autopsji i skorygowałbym się do takiej postaci, że „leczenie pomaga im utrzymać się przy życiu” (choć chcę w tym miejscu szczególnie podkreślić, że trzeba to leczenie kontynuować nawet wtedy kiedy nie przynosi takich rezultatów, których oczekujemy). Uważam, że nawet w takich sytuacjach bardzo ważne jest to aby widzieć w swoim życiu głęboki sens i nie wynika to tylko z tego, że wzrastałem w określonej przynależności religijnej. Wiem jedno. Mnie religia powstrzymała przed popełnieniem samobójstwa. Podchodząc do tego teraz nawet czysto logicznie to ona uratowała mi życie. Nie chcę korzystając z tego bloga czynić Wam lekcji o moralności i ingerować w Wasze poglądy religijne. Wiem, że wśród nas cierpiących są również osoby niewierzące. Stanowimy po prostu określoną grupę społeczną, która rządzi się takimi samymi prawami jak inne. U nas też panuje różnorodność, nasze choroby są „demokratyczne”, mogą spotkać każdego. Chcę jednak, przede wszystkim jako osoba, dla której humanizm jest główną filozofią życia, przekonać Was do tego, żebyście nie tracili poczucia sensu Waszego istnienia niezależnie od okoliczności wobec których przychodzi Wam stanąć z powodu choroby. Życie człowieka stanowi wartość samą w sobie. Cierpienie nie jest rozdzielane sprawiedliwie. Chcę jednak prosić, byście Wy, którzy doświadczacie tak wiele bólu w Waszym życiu, wytrwali. Nie wiem czy dla Was to w ogóle będzie miało jakieś znaczenie, ale jestem z Wami i z tej drogi nie sprowadzi mnie już nic. Może dojść jedynie do sytuacji kiedy ponownie do Was dołączę i sam będę potrzebował wiele sił żeby pokonać kolejny rzut choroby. Jestem jednak pewien, że nawet wtedy będę o Was pamiętał.
Blue 31.05.2017
W każdej sytuacji, kiedy mamy do czynienia z zaburzeniem czy chorobą psychiczną musimy, jako zmagający się z nimi, liczyć się z ich konsekwencjami w postaci ograniczeń. Nie jest inaczej w przypadku dolegliwości fizycznych jednak w przypadku problemów z naszym funkcjonowaniem psychicznym skutki są jeszcze bardziej zauważalne i jeszcze bardziej doniosłe a to dlatego, że z niezwykłą skutecznością wnikają w naszą codzienność. Jesteśmy z nimi złączeni, nie da się przed nimi uciec. To przecież umysłem postrzegamy otaczającą nas rzeczywistość. Kiedy umysł jest w jakikolwiek sposób „zainfekowany” czy to lękiem, czy znacznie obniżonym nastrojem, zaburzeniami funkcji poznawczych czy natręctwami „zainfekowane” jest wszystko. Dochodzi do sytuacji, że to właśnie zaburzenie czy choroba decyduje o nas a my niejednokrotnie jesteśmy pozbawieni większego wpływu na to co wtedy dzieje się z nami. Choroba jest nami a my jesteśmy chorobą. Inaczej jest kiedy mamy np. problem z nogą, bólem fizycznym. Staramy się oszczędzać, unikać aktywności, które nie są dla nas korzystne w takiej sytuacji. Musimy z pewnych rzeczy rezygnować i dla wszystkich jest to normalne. To co różni problem ze zdrowiem psychicznym od tego fizycznego to właśnie to, że w przypadku tego drugiego sposoby radzenia sobie z sytuacją nie dziwią nikogo z naszego otoczenia, bo z tymi problemami ludzie są oswojeni. Ból nogi może być dotkliwy ale to, że jest łatwy do zrozumienia przez otoczenie daję nam przynajmniej tę swobodę, że nie musimy się martwić tym co pomyślą sobie o tej dolegliwości nasi bliscy, znajomi. To jest różnica nie do przecenienia. Będąc wielokrotnie hospitalizowanym miałem możliwość obserwowania tego jak bardzo współpacjenci , nie dość, że męczą się, cierpią to jeszcze obwiniają się za to, że mają problem z psychiką. Ciężko mi pogodzić się z takim stanem rzeczy. Tak nie powinno być. I właśnie dlatego powstał ten wpis. Chciałbym za jego pośrednictwem przynajmniej spróbować wpłynąć na to jak sami chorujący traktują swoje problemy. Nie każdy potrafi przyjąć taką perspektywę, którą ja przyjąłem automatycznie. Dla mnie to, że doświadczałem bardzo silnego cierpienia stało się powodem wystarczającym do tego, żeby zdjąć z siebie ciężar krążących stereotypów, które tak brutalnie klasyfikują naszą słabość. Czy to czego doświadczamy nie jest dla nas dostatecznie przykre żeby dokładać sobie dodatkowych zmartwień? Zwracać uwagę na to jak będą patrzeć na nas inni? Wiemy, że przy obecnie panującym poziomie zaznajomienia społeczeństwa z powagą naszych problemów próżno szukać empatii. Ale niezmiernie ważne jest to żebyśmy przynajmniej my sami byli swoimi sojusznikami. Żebyśmy potrafili spojrzeć na siebie ze zrozumieniem i żebyśmy potrafili być dla siebie łagodni. W wielu sytuacjach i tak jesteśmy zdani tylko i wyłącznie na siebie. Zanim dojdzie do zmian w tym jak postrzega nas społeczeństwo upłynie z pewnością jeszcze trochę czasu. A my potrzebujemy siły i wytrwałości już teraz. Zadbajmy o siebie przynajmniej porządkując swoje przekonania na temat naszych zmagań dodając sobie otuchy, bo przecież my sami najlepiej wiemy przez co przechodzimy.
Blue 05.09.2017
Więcej na blogu autora:https://chorobymentalneblog.wordpress.com/
Zostaw komentarz